piątek, 22 sierpnia 2014

B.K.S Iyengar



Zmarł 20 sierpnia
Dla mnie, to koniec epoki. Rzeki odwróciły kierunek nurtu. Spływają szybko do źródła.

sobota, 9 sierpnia 2014

DZIEŃ SZÓSTY


Piszę te słowa  trzy tygodnie po rejsie.   Dziś Iza jest po wycieczce do Wenecji, Gosia  pakuje  płetwy na rejs s/y  Borhardtem. Krystyna ratowała mienie przed powodzią, ja poddaję się energiom Prywatnego Domu Pracy Twórczej w rodzinnym Świdrze. Siostry Williams? Piotr, Andrzej….. z cała pewnością są w innych miejscach Ziemi  niż pokład s/y Floggera. Doświadczenia  z rejsu  mieszają się nam z doświadczeniami aktualnymi.  To se ne vrati.


Czasami  „wybija „ mi  na powierzchnię poczucie pędu „masy  żaglowej” z  nas i Floggera. Jest Power! Jest czad!  Odtworzenie rejsu  przywraca mi świeżość percepcji, ekscytację  tym co się dzieje.
 W kontekście lądowego tempa przeżywania , ilości  lądowych wrażeń  -  rejs był od początku do końca „mocną jazdą bez trzymanki”.
                    
  Z biegłością wygi smartofonowego, płynnie wyjmującego aparat, otwierającego klapkę, przeciągającego palcem po ekranie – oddaliśmy cumy, wybraliśmy kotwicę i jechaliśmy już równo na punkt. Bay, bay Poros. 
                      
                                    
Piotr rozdzielał po ludziach, po równo, swój dobry nastrój.
Poranek miał coś z dnia ślubu dojrzałej młodej panny .  
                                          
Poterkotaliśmy co nieco i o 10.48, po dwu „zarzuceniach”. staliśmy 12 m od wysepki Dorousa.
Gosia myknęła  igrać z fauną podwodną. 
                             
Mery i Gabi cieszyły się jak  dzieci w wodzie. Krystyna  wzięła w posiadanie wyspę; przykryła ją całym ciałem. Piotr po gospodarsku jako lew morski łypał okiem  znad wody, posapując znacząco. 
                             
                                    


 Andrzej troskliwie ale jednak, wypchnął pisklę (kaczuszkę?) w lazur  wody podbity białymi skałami. 
                                 
                                        
                             
                            
                                  
 Ja przez chwilę odtwarzałem   z dzieciństwa skoki  „na bombę”.
Powietrze świeciło, białe skały grzały słonecznym ciepłem,  woda promieniowała migotliwie.
I w drogę……  Nikt   nawet słowem się nie zająknął – jak daleko???……zanurzyliśmy się  w dzień, w trwanie  chwili, w płynięcie.
 Andrzej zajął stanowisko medytacyjne na dziobie. Oparty o ponton , patrzył przed siebie…….. Wyglądał jakby był odwieczną częścią tego krajobrazu.
Jacht trwał, świat trwał,  my pogodzeni z trwaniem…..
 Andrzej był w tym ! Wow !!!!!!  Rejs pięknie zaowocował!
http://www.joga-joga.pl/pl157/teksty781/joga_na_rejsie_jachtem_morskim_dwuglos_malgorzata
   Nieśpieszne rozhowory kokpitowe , bujających się  na falach, Grecja jako taka, utrzymywały średni poziom hormonów szczęścia …
 Aż tu nagle Iza postawiła nogę na  siedzeniu !!!! ????
 Milczenie ciżby majtków zjeżdżało do poziomu poniżej niskiego.
Iza stanęła na obu nogach, na siedzeniu !!!!!!!!!!!!!!
Nabożna cisza powoli wzbogacała się o zdziwienie….. niebotyczne!
 Iza usiadła na   nadbudówce !!!!!!!!!!!!!
OOOOOOOOOOOOOOOOO !!!!!! ---- westchnienie poszło po niepoliczalnych tłumach
 I tak trwaliśmy zahipnotyzowani plecami Izy, wtopionymi w błękitne niebo, wysoko nad nami  . Biały kabelek smartofona z prawego ucha nie  pomniejszał  podniosłości  sakralnej chwili…
Piotr, w zamyśleniu, raczej do siebie niż do nas wyszeptał: „ Właściwie to kocham rap grecki…..”
- To Grecy rapują ? chciałbym to usłyszeć ….nie mogłem przestać się dziwić.
http://www.youtube.com/watch?v=lnB75up4h50
Istymia zaoczona!
                         
                Nie  przypomniałem sobie z mapy planu wejścia do kanału. Pamietałem   wrażenia z poprzedniego   postoju w nim. Wtedy na pustym placu, wygwizdowie, gadaliwy Grek sprzedawał z wiadra osmiornice, kalmary.  Tym razem  rozpoznawałem  co gdzie jest,  zbliżajac się powoli do  nabrzeża.  Zdziwiłem się jak Flogger  wrażliwie reaguje na słaby zefirek.  Dobiłem za drugim podejsciem.
                          Piotr uiszczał, ja zakałdałem springi, odkręciłem wlew do zbiornika paliwa, Gosia patrzyła  za cysterenką na  licznik. Andrzej z potomstwem wyparowali.  Dziewczyny penetrowały zakamary. Żar przyduszał. Płaszczyzna jasnoszarego nabrzeża pałała światłem pustyni.                             
Otworzyli!  Zrobiło się zamieszanie wsród  jednostek najróżniejszej maści. Wyplywajacych, wpływajacych.  Jechałem  na twardziela.  Drobiazg śmigał na boki.                         
                                         
                Kanał 12.  Max 6 knotów. Precyzyjnie po prostej.  Załoga podziwia.
 Jedni przeżywają imponujące dzieło minionych pokoleń, inni wykorzystują je jako  niezłe tło do lansowania wdzięków swych.
Pamiętam  gołębie  gnieżdżące się  nad lustrem wody, trzepoczące skrzydłami. W  tym sztucznym  kanionie  wieją jego wiatry. Ptaki w nich się  odnajdują….     Grube konopne liny zwisające od powierzchni ziemi. Otwory wnęk i korytarzy?   Foliówka , która może się wkręcić w śrubę.
http://www.sportwizja.pl/film/17824/peter-besenyei-przelecial-przez-kanal-koryncki-/
Piotr ostrzegał przed nią  jacht za nami. Motorówka służbowa na końcu konwoju.                    
                                   
              . Uf!  Narodziny!  Wyszliśmy ze ścian kanału na „szeroki przestwór oceanu”, czyli  przez  awanport  kameralnej  duńskiej osady na patelnię przed wielkomiejskimi brzegami.  
                               
                                 
                .Imho, potężne  góry po prawej spokojnie demonstrują swą potęgę, dają   wielki obraz smakowitego malarskiego mięcha.
                        

                                 

                     
         Dyr, dyr, lekko w lewo i dymamy( nie obrażając uszu pań) prosto w punkt. Takio.
 Jak staniemy?  -  pyta Piotr z  odbijaczami w ręku. A ja znów nieprzygotowany.
- gdy wjedziemy zorientuję się i powiem gdzie dać odbijacze – ja.
Ależ wielki basen, jakie puchy!!!!    
 Odbijacze na lewą burtę !  Wędkarze,  tata z synem , rodzinka z paniami wędkarkami. Udało się przywrzeć do brzegu między dwoma stanowiskami  wędkarskimi.
 Grecka pustka szerokiego falochronu trąciła z lekka zapomnieniem przez……Kogo?. Nawet przez ducha późnego  słonecznego popołudnia na końcu świata?
Grupa Andrzej, dziecię, jak zwykle anihilowała się.  Piotr nie zdążył dokończyć ostrzeżenia: tu nic nie ma…..  a ich już nie było. To dezercja, czy błyskawiczna akcja wywiadowcza?
Siostry Wiliams (mikro)  jednak udały się na łowy.
                              
Chciałeś potrenować  cumowanie rufą?- Piotr.
Wow! – zareagowałem z wdzięcznością. Kupiony- zatopiony.
 Testowałem orientowanie się na  punkt przed dziobem,  jadąc do tyłu.  To się nie sprawdziło .
Dyskusja: -Nie zawsze  jest taki dobry punkt.
 - W tej wersji  są momenty  utraty  świadomości  całości otoczenia i jachtu. To momenty odwracania głowy.   Odwracając kilka razy głowę,  części ciała,  robię niekontrolowane ruchy kołem sterowym .
 I marnuję czas , paliwo, reputację.    
Gosia i Krystyna  koiły moje nerwy   siedząc ciężko na wielkich pachołkach, zatopione w rozmowie, niczym archetypowe kobiety rybaków oczekujące   na swoich mężów i ojców wracających z połowem , z morza……
 Odbierały cumy. Piotr udzielał korekt po manewrze.
https://www.youtube.com/watch?v=5BdGU6b1C-U

             
Zmierzch wszystko co żywe wgniatał coraz mocniej w Matkę Ziemię. Mery umościła sobie łóżeczko na asfalcie  pod burtą.                                                
                      
 Zwiadowcy wrócili:  zero atrakcji-odmeldowali.
Polatałem na bosaka po chropowatościach  zakładając cumy i springi
( nie stringi)
                        
                Wędkarze się zbierali.  Przechodnie  przyśpieszali  do  nocnego festynu.  Bujne dziewczyny skandynawskie tańczyły na jachcie przed nami,  pod basowe disco. I we mnie energie nabrzmiały; powolutku odszedłem dziobem i w rurę! 3000 obr./min” ! Dziób poszedł w górę.   Machały nam  rękami. Była synchronia! Odbijaczowi  zsunęli się  na rufę , wrzucając w locie  odbijacze do  bakist.
Hola,  hola!  - zawołał Piotr. Ustatkowałem się.  
                            
 Wachty po dwie godziny! Zarządził Piotr.  Światła miasta po lewej ciągnęły się kilometrami. W ciemnościach nocy ciągle mi się zdawało że płynę rzeką. Falki chlupotały dokładnie jak opisywał Mark Twain. Nawet  mocny smak cukierków anyżkowych nie weryfikował złudzenia.   
       Krystyna westchnęła :piękna jest Missisipi nocą…. I te  meteory….. Płynęliśmy w  wacie parnego powietrza, w ciemnym niebie i  w wodach Zatoki Korynckiej. Ja  jacht, Natura……
Kolego! - szturgnąłem  śpiącego Piotra,   pięć minut ,  czterdzieści trzy sekundy po godzinie zmiany wachty. Wyskoczył jak oparzony z otchłani innych wymiarów rzeczywistości- jaką mamy sytuację ? - rzucił , chyba  zanim pomyślał……..


























piątek, 1 sierpnia 2014

AVLEMANOS MONEMVASIA



31 07 2014   14 50

Falki chlupotały przyjaźnie o burtę niczym kotki trącające noskami  na dzień dobry.
 (Małgosia, przeżyjesz  tę metaforę?)
 Kadłub  prawie nieruchomy ,   poranna bryza,  kameralność porciku, paryskie bagietki przyniesione przez Piotra,  zastawiony śniadaniowo stół w kokpicie,  energia Krystyny wracającej z kąpieli z nieodległego kąpieliska autochtonów,  poranne słońce – mówiły: jesteście dziećmi szczęścia; kochamy was.



 - kąpiemy się –zawołały dziewczyny.
 Piotr wyjrzał za burtę- może nie tu- powiedział-wyjedziemy kawałek.
 Gdzie stanie  jacht wpływający do zatoczki? Norweżka, w typie chudej pyskatej  kadrowej korpo, pokrzykiwała na milczących Norwegów.  Dobili do naszej lewej burty. I za chwile my odeszliśmy od nich .
Winda kotwiczna terkotała żwawo, metalicznie i coraz ciężej….  Jej dźwięki pogłębiały się wydłużały, z mozołem  przeciążonej pogłębiarki, rzęziła w końcu.
 Podnosiła łańcuch -
 ze stutysięcznika chyba.   Z s/y „ Stefana Batorego” ? Jak tu wpłynął?
 Piotr bosakiem  sprowadził cumę  po jego jednej stronie, zręcznie nawinął koniec cumy na bosak po drugiej jego stronie i wyciągnął. Podwiesiliśmy monstrum. Po pierwszej próbie, dłużej spuszczałem danfortha; kotwica odhaczyła się.
 Za pirsem nieco mocniej wiało. Kotwica dół! -  rozkazał w moich myślach  Znaczy Kapitan, Mamert Stankiewicz.  Piotr wolał język migowy.
Kąpiel z rana jak śmietana!  -zawołał  Vincent ( w moich myślach)
Pluskom, żabkom, kraulom nie było końca. Pięknie opisał tę sielską scenę Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”.
 Maria schodziła do wody pionowo, z wyskoku tyłem.  Z kosza rufowego  robiła salta…foka, nie człowiek….




 Wycierania, masowania zbiorowe w mokrym kokpicie… jedziemy.
 Coś się stało w łazience! - alarmował Andrzej.
Ano stało się. Podkreślam, że obowiązkiem sternika jest  nie opuszczanie stanowiska co by się nie działo!  Wypełniłem swój obowiązek do końca.
 Tylny kingston  na Floggerze  ma bajer: elektryczny młynek.  I trzy przyciski: napełnianie, spuszczanie, rozdrabnianie. Użytkownik winien logicznie łączyć te funkcje niezależnie od stanu morza i  siniaków stabilizujących go w przestrzeni kingstonu . Piotr zszedł  i wyszedł. Andrzej deptał mu po piętach.
-Siostro , rękawiczki!-zawołał rzeczowo skipper. Krystyna zakrzątnęła się w swoich torbach narzędziowych i podała  profesjonalne rekawiczki głównemu chirurgowi.
 Wiało nie więcej niż 3  w skali Beauforta, ale   zaczynałem mieć objawy choroby morskiej! Trzymałem kurs! 
 Siła spokoju większa niż u Mazowieckiego; pokerowa twarz Piotra,  budziły mój podziw: Ależ on ma wprawę!
 Potem się okazało ,że to był pierwszy raz ….
Skipper wygłosił odezwę do pasażerów: Patrzcie co robicie!

 Spełniła się obietnica Zorby: już tak nie będzie wiało!
 Można było konwersować. Iza robiła za totem w naszym obozowisku.
Gabrysia , okazało się,  ceniła behawioryzm w psychoterapii  autystów.
Małgosia zrobiła mi wiwisekcję w temacie: dlaczego nie mogę, choć pragnę tego, być nawiedzonym apostołem psychologii Zachodu w dobie globalnego autorytaryzmu?
  Mimo jej głębinowych drążeń udało mi się  utrzymać kurs.
 Na krawędzi kąta martwego, ale jednak , dawało się jechać na żaglach.
 I tak po półtorej godzince , o 18.15 doszliśmy  do   Monemvasio.
Gruby, na motorino, gestem  cezara Nerona nakazał nam stawać rufą do pustego pirsu.
 Nie teges, nie? - spytał Piotr, gdy już staliśmy.
Przytaknąłem- ten teges, zupełnie nie, nie będzie trzymać….
 Pasażerowie z umiarkowanym zapałem tłoczyli się na rufie , depcząc po   knagach, cumach, żeby pstrykać fotki i komentować odkrycia.
 Pomysł racjonalizatorski:  Włączyć do manewru dojścia do brzegu operację  ekscytowania się fotograficznego pasażerów odkrywających Nowy Świat. Trwający do pytania: A kiedy dobijemy?
Skipper się kręci  po basenie, aż pasażerowie dojdą do szczytowania i zechcą usiąść.
 Dobre, nie?
Przecumowaliśmy się  między inne  duże jednostki, lewą burtą. Wąsaty Francuz odebrał naszą cumę. Ciut nas dociskało. Andrzej  zabrał dziecko i poleciał w miasto, ale chyba znów nikt na niego nie czekał. Kupił jednak jakiś bilet.
 Dobry kontrast   łopoczących , furkoczących  podkoszulek, strojów kąpielowych i ręczników na relingu (element dynamiczny) i zapatrzonej w dal Gabrieli ( element statyczny) –  Małgosia rozpracowała moje zdjęcie.
 Dzisiaj zobaczycie  jak jedzą Grecy! -powiedział Grek z wyboru, vel Zorba.
Załogi sąsiadów krzątały się wieczornie. Statek  SAR u (???) górował w milczeniu nad pustawym basenem, gdy całą bandą  dreptaliśmy szerokim szarawym   pirsem, a potem  po czarnym asfalcie  w otoczeniu po grecku nieporządnym.
Przysadzisty kolos wychodzący z morza, raczej  łaskawie konstatował naszą obecność. Szliśmy tamtędy do tawerny pierwszy raz  od tysiąca lat….. Stawiam na to, że  nigdy już nie będziemy tamtędy przechodzić, prawda Joe?
 Tak- odpowiada Joe.

Gładź spokojnego morza  kontrastowała z morzem rozgadanych gości nadbrzeżnych tawern (element dynamiczny). Stoliki wychodzą aż na kamienistą plażę.
Szat, prast! – energiczni kelnerzy  zestawili stoliki. Szast, prast - niczym  włoscy fryzjerzy taśmowo zarzucający fartuchy na  czerstwe łby-  zarzucili papierowe obrusy na stoły.  I słusznie, biorąc pod uwagę ilość tłustych plam  obok mojego talerza, po chwili….
 Bezrefleksyjnie zakładałem, że miłość Piotra do tej starożytnej krainy objawi się  wesołym  brataniem się  z kelnerami w  podchmielonym krzyku i wrzawie .
Tymczasem….. Piotr na szczycie stołu,  na tle monumentu  Monemvasio,   dostojnie acz demokratycznie dopytywał  każdego ,   co wybrał z  kart dań  w języku wydaje się chińskim. Wyjaśniał, doradzał , komponował  wzniosłą muzykę dla  naszych podniebień.
 NAUKI  PIOTRA:- po pierwsze- jedz tam gdzie jedzą  Grecy.
Po drugie- patrz czy to co zamawiasz jest na wagę czy na sztukę!  
 (Sorry, zapomniałem: reszty dekalogu dowiecie się z książki Piotra   wodowanej  na  najbliższych targach „Wiatr i Woda” w Łodzi. )
Piotr, językiem capo di tutti capi, powolnym, o mocy inkaskiego Króla Słońce, wyzwolił  koncentryczny taniec  roju kelnerów. 
Oliwa, chleb , woda, wino, meridas saganaki, horta, sardela skaras, chtapodi skaras, kalmari saganaki, briam , paidakia, stifado gyros plaka, kolokithea tiganites, melitzianes tiganite, revithia keftedos, spanokopatia.
 Jamas! - Kielichy poszły w górę! Nie raz , nie dwa… 
 Talerze krążyły, apetyt rósł w miarę jedzenia, oczy błyszczały , pałaszowaliśmy, aż uszy się trzęsły.
Jamas!
Komórki ciała  rozanielały się dokarmione a na lica spływał  błogostan.
Jamas!
 To jeszcze nic!  Zobaczycie   jak jest w Meganissi -Piotr
Uwaga  księgowego: koszt biesiady greckiej pod dyrygenturą tubylczego mistrza ceremonii był porównywalny  z kosztem   posiłku  innostrannych dyletantów. Przeciętna kasa okrętowa nie została  nadszarpnięta…
Jamas!



 Wędrowaliśmy groblą na morzu  ku piętrzącej się nad czarną wodą  górze.  Z lekka porywisty  antyczny wiatr  mierzwił włosy. Pachniało minionymi wiekami. Reflektory samochodów niczym kiosaku  w sali medytacyjnej  przypominały: baczność!- ekscytujemy się XXI wiekiem!
Uliczki z głazów; pokrętne, ciasne  w górę i w dół, niczym rollercoaster , z zakamarami … W jednym z nich pod  nastolatkowym drzewkiem  niewidoczna prawie że  - para, w miłosnym milczeniu oddychała stojącym rozgrzanym tlenem. Jedyna większa płaska przestrzeń z kocich łbów-  to sakralna przed kamienną stodółką..
I nareszcie! Frozen raw juice mixed!  Tarasik w wykuszu  na parę stolików nad dachami  śródziemnomorskich  domów jakby  z obrazów  Renato Gutussa… Księżyc w pełni autonomicznie lśnił srebrnym blaskiem w swojej rucie .
Nawet Ola L – Miara Wszechrzeczy,  nie znalazłaby tu skazy.








 Spałem na deku  na śródokręciu. Lepiej było na lewym boku , bo reling nie wpijał się w ciało.   Załoga nieco się deklasowała w kokpicie przy Retzinie , ale nic nie słyszałem, nic nie widziałem- spałem .