niedziela, 20 listopada 2011
piątek, 11 listopada 2011
ZARODEK
W lipcu tego roku Góry Norweskie górowały nad nami , trenującymi u ich podnóża. Były same dla siebie, nie istniałem dla nich.
Wczoraj schodziłem po schodach z czwartego piętra z jasną salą, gdzie prowadziłem trening Hatha Yogi.
Mam mieszane uczucia wobec faktu oglądania dachów sąsiednich domów z okien tej sali. Mimo ,że w murach tej sali treningowej nie ma czci fundatorów dla jogi, nie ma czystości wysokich gór, nie ma nawet refleksu świętego blasku, schodziłem z poczuciem szlachetności, dobrej roboty. Zdałem sobie sprawę z tego otwierając drzwi samochodu w ciemnościach podwórka.
Dziwiłem się w Bieszczadach na Solinie , że pływam tak jakby na wysokości dziesiątego pietra, popatrując powyżej na górki. Po latach pływania po nizinnych Mazurach, trudno było mi przyswoić sobie taką geografię.
Lecąc z Aten powyżej 10 000 metrów, nie miałem poczucia przebywania na prawie beztlenowej wysokości nad ziemią. A fizycznie czułem zmiany ciśnienia w ekspresowym autobusie w tunelach gór chorwackich w drodze do Splitu.
Nie włączałem radia w samochodzie ,żeby nie zniszczyć poczucia szlachetności głupawym paplaniem radiowców, muzą o innej energii.
Ale i tak poczucie znikło.
Co mógłbym robić w samochodzie za kierownicą żeby podtrzymać to poczucie? Nie mógłbym zlekceważyć ciepłych emocji .
Subskrybuj:
Posty (Atom)