piątek, 11 listopada 2011

ZARODEK


 W lipcu tego roku Góry Norweskie górowały nad nami , trenującymi u ich podnóża.    Były same dla siebie,  nie istniałem dla nich. 
 
Wczoraj schodziłem po schodach z czwartego piętra z jasną salą, gdzie prowadziłem trening  Hatha Yogi.
 Mam mieszane uczucia wobec faktu oglądania dachów sąsiednich domów z okien tej sali. Mimo ,że w murach tej sali treningowej  nie ma  czci fundatorów dla jogi, nie ma czystości wysokich gór,  nie ma nawet  refleksu świętego blasku, schodziłem z  poczuciem szlachetności, dobrej roboty. Zdałem sobie sprawę z tego otwierając drzwi samochodu w ciemnościach podwórka. 

 Dziwiłem się  w Bieszczadach na Solinie , że pływam  tak jakby na wysokości dziesiątego pietra, popatrując  powyżej na górki. Po latach pływania po nizinnych Mazurach, trudno było mi przyswoić sobie  taką geografię.
 
 Lecąc z Aten powyżej 10 000 metrów, nie miałem poczucia przebywania na  prawie beztlenowej wysokości nad ziemią.  A fizycznie czułem zmiany ciśnienia  w ekspresowym autobusie w tunelach gór chorwackich w drodze do Splitu.


 
 Nie włączałem radia w samochodzie ,żeby nie zniszczyć poczucia szlachetności głupawym paplaniem radiowców, muzą  o innej energii.
 Ale i tak poczucie znikło.
Co  mógłbym robić w samochodzie za kierownicą żeby podtrzymać to poczucie? Nie mógłbym zlekceważyć ciepłych emocji .