31
07 2014 14 50
Falki chlupotały przyjaźnie o
burtę niczym kotki trącające noskami na
dzień dobry.
(Małgosia, przeżyjesz tę metaforę?)
Kadłub
prawie nieruchomy , poranna
bryza, kameralność porciku, paryskie
bagietki przyniesione przez Piotra, zastawiony śniadaniowo stół w kokpicie, energia Krystyny wracającej z kąpieli z
nieodległego kąpieliska autochtonów,
poranne słońce – mówiły: jesteście dziećmi szczęścia; kochamy was.
- kąpiemy się
–zawołały dziewczyny.
Piotr wyjrzał za burtę- może nie tu-
powiedział-wyjedziemy kawałek.
Gdzie stanie
jacht wpływający do zatoczki? Norweżka, w typie chudej pyskatej kadrowej korpo, pokrzykiwała na milczących
Norwegów. Dobili do naszej lewej burty.
I za chwile my odeszliśmy od nich .
Winda kotwiczna terkotała
żwawo, metalicznie i coraz ciężej…. Jej
dźwięki pogłębiały się wydłużały, z mozołem
przeciążonej pogłębiarki, rzęziła w końcu.
Podnosiła łańcuch - ze stutysięcznika chyba. Z s/y „ Stefana Batorego” ? Jak tu wpłynął?
Piotr bosakiem
sprowadził cumę po jego jednej
stronie, zręcznie nawinął koniec cumy na bosak po drugiej jego stronie i wyciągnął.
Podwiesiliśmy monstrum. Po pierwszej próbie, dłużej spuszczałem danfortha;
kotwica odhaczyła się.
Za pirsem nieco mocniej wiało. Kotwica dół!
- rozkazał w moich myślach Znaczy Kapitan, Mamert Stankiewicz. Piotr wolał język migowy.
Kąpiel z rana jak
śmietana! -zawołał Vincent ( w moich myślach)
Pluskom, żabkom, kraulom nie
było końca. Pięknie opisał tę sielską scenę Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”.
Maria schodziła do wody pionowo, z wyskoku
tyłem. Z kosza rufowego robiła salta…foka, nie człowiek….
Wycierania, masowania zbiorowe w mokrym
kokpicie… jedziemy.
Coś się stało w łazience! - alarmował Andrzej.
Ano stało się. Podkreślam, że
obowiązkiem sternika jest nie
opuszczanie stanowiska co by się nie działo!
Wypełniłem swój obowiązek do końca.
Tylny kingston
na Floggerze ma bajer:
elektryczny młynek. I trzy przyciski: napełnianie,
spuszczanie, rozdrabnianie. Użytkownik winien logicznie łączyć te funkcje
niezależnie od stanu morza i siniaków
stabilizujących go w przestrzeni kingstonu . Piotr zszedł i wyszedł. Andrzej deptał mu po piętach.
-Siostro , rękawiczki!-zawołał
rzeczowo skipper. Krystyna zakrzątnęła się w swoich torbach narzędziowych i
podała profesjonalne rekawiczki głównemu
chirurgowi.
Wiało nie więcej niż 3 w skali Beauforta, ale zaczynałem mieć objawy choroby morskiej!
Trzymałem kurs!
Siła spokoju większa niż u Mazowieckiego;
pokerowa twarz Piotra, budziły mój
podziw: Ależ on ma wprawę!
Potem się okazało ,że to był pierwszy raz ….
Skipper wygłosił odezwę do
pasażerów: Patrzcie co robicie!
Spełniła się obietnica Zorby: już tak nie
będzie wiało!
Można było konwersować. Iza robiła za totem w
naszym obozowisku.
Gabrysia , okazało się, ceniła behawioryzm w psychoterapii autystów.
Małgosia zrobiła mi wiwisekcję
w temacie: dlaczego nie mogę, choć pragnę tego, być nawiedzonym apostołem
psychologii Zachodu w dobie globalnego autorytaryzmu?
Mimo jej głębinowych drążeń udało mi się utrzymać kurs.
Na krawędzi kąta martwego, ale jednak , dawało
się jechać na żaglach.
I tak po półtorej godzince , o 18.15
doszliśmy do Monemvasio.
Gruby, na motorino,
gestem cezara Nerona nakazał nam stawać
rufą do pustego pirsu.
Nie teges, nie? - spytał Piotr, gdy już
staliśmy.
Przytaknąłem- ten teges,
zupełnie nie, nie będzie trzymać….
Pasażerowie z umiarkowanym zapałem tłoczyli
się na rufie , depcząc po knagach,
cumach, żeby pstrykać fotki i komentować odkrycia.
Pomysł racjonalizatorski: Włączyć do manewru dojścia do brzegu
operację ekscytowania się
fotograficznego pasażerów odkrywających Nowy Świat. Trwający do pytania: A
kiedy dobijemy?
Skipper się kręci po basenie, aż pasażerowie dojdą do szczytowania
i zechcą usiąść.
Dobre, nie?
Przecumowaliśmy się między inne
duże jednostki, lewą burtą. Wąsaty Francuz odebrał naszą cumę. Ciut nas
dociskało. Andrzej zabrał dziecko i
poleciał w miasto, ale chyba znów nikt na niego nie czekał. Kupił jednak jakiś
bilet.
Dobry kontrast łopoczących , furkoczących podkoszulek, strojów kąpielowych i ręczników
na relingu (element dynamiczny) i zapatrzonej w dal Gabrieli ( element
statyczny) – Małgosia rozpracowała moje
zdjęcie.
Dzisiaj zobaczycie jak jedzą Grecy! -powiedział Grek z wyboru,
vel Zorba.
Załogi sąsiadów krzątały się
wieczornie. Statek SAR u (???) górował w
milczeniu nad pustawym basenem, gdy całą bandą
dreptaliśmy szerokim szarawym
pirsem, a potem po czarnym
asfalcie w otoczeniu po grecku
nieporządnym.
Przysadzisty kolos wychodzący
z morza, raczej łaskawie konstatował
naszą obecność. Szliśmy tamtędy do tawerny pierwszy raz od tysiąca lat….. Stawiam na to, że nigdy już nie będziemy tamtędy przechodzić,
prawda Joe?
Tak- odpowiada Joe.
Gładź spokojnego morza kontrastowała z morzem rozgadanych gości
nadbrzeżnych tawern (element dynamiczny). Stoliki wychodzą aż na kamienistą
plażę.
Szat, prast! – energiczni
kelnerzy zestawili stoliki. Szast, prast
- niczym włoscy fryzjerzy taśmowo zarzucający
fartuchy na czerstwe łby- zarzucili papierowe obrusy na stoły. I słusznie, biorąc pod uwagę ilość tłustych
plam obok mojego talerza, po chwili….
Bezrefleksyjnie zakładałem, że miłość Piotra
do tej starożytnej krainy objawi się wesołym
brataniem się z kelnerami w podchmielonym krzyku i wrzawie .
Tymczasem….. Piotr na szczycie
stołu, na tle monumentu Monemvasio, dostojnie acz demokratycznie dopytywał każdego ,
co wybrał z kart dań w języku wydaje się chińskim. Wyjaśniał, doradzał
, komponował wzniosłą muzykę dla naszych podniebień.
NAUKI
PIOTRA:- po pierwsze- jedz tam gdzie jedzą Grecy.
Po drugie- patrz czy to co
zamawiasz jest na wagę czy na sztukę!
(Sorry, zapomniałem: reszty dekalogu dowiecie
się z książki Piotra wodowanej na
najbliższych targach „Wiatr i Woda” w Łodzi. )
Piotr, językiem capo di tutti capi, powolnym, o mocy inkaskiego Króla Słońce, wyzwolił koncentryczny taniec roju kelnerów.
Oliwa, chleb , woda, wino, meridas saganaki, horta, sardela skaras,
chtapodi skaras, kalmari saganaki, briam , paidakia, stifado gyros plaka,
kolokithea tiganites, melitzianes tiganite, revithia keftedos, spanokopatia.
Jamas! - Kielichy poszły w górę! Nie
raz , nie dwa…
Talerze krążyły, apetyt rósł w miarę
jedzenia, oczy błyszczały , pałaszowaliśmy, aż uszy się trzęsły.
Jamas!
Komórki ciała rozanielały się dokarmione
a na lica spływał błogostan.
Jamas!
To jeszcze nic! Zobaczycie jak jest w Meganissi -Piotr
Uwaga księgowego: koszt biesiady
greckiej pod dyrygenturą tubylczego mistrza ceremonii był porównywalny z kosztem
posiłku innostrannych dyletantów.
Przeciętna kasa okrętowa nie została nadszarpnięta…
Jamas!
Wędrowaliśmy groblą na morzu ku piętrzącej się nad czarną wodą górze.
Z lekka porywisty antyczny wiatr mierzwił włosy. Pachniało minionymi wiekami. Reflektory
samochodów niczym kiosaku w sali medytacyjnej
przypominały: baczność!- ekscytujemy się
XXI wiekiem!
Uliczki z głazów; pokrętne, ciasne w
górę i w dół, niczym rollercoaster , z zakamarami … W jednym z nich pod nastolatkowym drzewkiem niewidoczna prawie że - para, w miłosnym milczeniu oddychała stojącym
rozgrzanym tlenem. Jedyna większa płaska przestrzeń z kocich łbów- to sakralna przed kamienną stodółką..
I nareszcie! Frozen raw juice mixed!
Tarasik w wykuszu na parę stolików nad dachami śródziemnomorskich domów jakby
z obrazów Renato Gutussa… Księżyc
w pełni autonomicznie lśnił srebrnym blaskiem w swojej rucie .
Nawet Ola L – Miara Wszechrzeczy, nie znalazłaby tu skazy.
Spałem na deku na śródokręciu. Lepiej było na lewym boku , bo
reling nie wpijał się w ciało. Załoga nieco się deklasowała w kokpicie przy
Retzinie , ale nic nie słyszałem, nic nie widziałem- spałem .