Zajechałem
na ryneczek w Konstantynowie. Miałem 15
minut postoju. Była 17. 26. Zaintrygował
mnie widok. Przez drzewa na trawiastym
skwerku były widoczne samochody dojeżdżające do skrzyżowania. Gdy było
ich mniej , robiły się intrygujące ciemne
dziury w całym motywie. I światła
takich , siakich i innych latarń,
samochodów, między bardzo różnymi drzewami prowokowały do poszukiwań….
Drzewa były niezmiennie, naturalnie szlachetne. Gdyby
to namalować?! Jest motyw! I to niezły!
Odpuściłem sobie ten zamysł. Bo aktywizował mi
cały bagaż malarskich zmagań , ogólnie biorąc
bez sukcesów. To bagaż raczej męczarni,
niż sprawnego działania. Po co mi takie uwarunkowanie percepcji?
Skojarzyłem ten widok ze skwerami paryskimi.
Po co wpychać
w to co widzę tego gotowca? Przecież to
nie Paryż, to co widzę ma swój smak, swoją
indywidualność.
Wiec co z tym robić?
Nic
Z
perspektywy tego momentu (2012-11-14 01:05:02) rozumiem, że nie dałem się wciągnąć
w gry z postawami malarskimi , ani w
sentymentalizm.
Chcę wrócić
do tego miejsca na Ziemi.