Może po to, żeby sobie uporządkować , zrozumieć to co jest niejasne, nieznane, nowe . Bo jest pierwszy raz w Australii, albo w fiordach norweskich. ……….
Żeby oswoić to co jest obce, połączyć to ze swoja podświadomością , przestrzenią duszy……..
Żeby pozostać wiernym swojej najważniejszej tożsamości, jeszcze ją umocnić......
Żeby prowadziła przez daleki krainy i ludy......
Żeby poczuć głęboko nieprawdopodobnie egzotyczny moment kolorystycznie, zapachowo, wieczorem na pustyni……….
Żeby wzmocnić przekonanie o wspólnocie z ludźmi, przez tego Aborygena myślącego nieznanymi pojęciami, z intrygująco wypchaną torbą, na ławce w mieście XXI wieku…….
Żeby z pełnym zaufaniem zanurzyć się w horyzont…….
Żeby cieszyć się budowaniem domu, choćby na 5 minut, z palmy, kurzu ulicy, ściany suchej i przebarwionej, krzaków pędzonych wiatrem, przed psem z podkulonym ogonem…………………..
Żeby nakarmić się przebogatym fioletem bujnych drzew owocowych……….
Tak myślałem patrząc na szkice akwarelowe Doroty z Australii, Indii, Hiszpanii.
A może w malowaniu Natury jest też motywacja atawistyczna; składania hołdu Żywiołom Natury…… i pytanie: jak potraktują malarza? Jest w ich łaskach? Czy zniknie bezgłośnie, nawet listek się nie zakołysze?
Na wernisażu Dorota powiedziała, że joga jest wehikułem, który ją wiezie w różne strony świata. Wiem, że wywoził ją w inne dzielnice miasta, gdy była kilkulatką.
Czy człowiek z pędzlem myli się, gdy wierzy, że jest w porządku wobec Natury zaklinając ją w ograniczone formy malarskie?
Gdy myśli sobie: inaczej się nie da; zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby oddać „motyw”, i odwraca się na pięcie do innych spraw??????
Dorota powiedziała: raz idę daleko na zewnątrz , czasami dalej w siebie, malując, praktykując jogę….