2011 12 20 01 35
Wczoraj w poniedziałek , po przełomowym warsztacie dałem sobie pół godziny na rozbudzenie się.
To było inne doświadczenie niż praktyka własna w 1984 tym w Świdrze. Wtedy trauma rozwodu grała na cały zycher. Wczoraj to był raczej niemrawy taniec cichego chłopaczka przed pagórkiem złości pogrobowca.
To było inne niż praktyka świderska z adoracją świętej gdzieś koło 1990 . Wczoraj gdzieś w dalekim tle grała radość adoracji.
W 1993 w ostatnim pokoju Beaty mogłem skryć się w sobie w czasie praktyki. Wczoraj rzeczywistość partnerki nie przygniatała mnie w czasie praktyki własnej.
Wczoraj nie trenowałem w letnim deszczu na śliskich deskach pomościku w Rucianej Nidzie, wkurzony bezruchem na ciasnym jachcie. Wczoraj niewiele się ruszałem po obudzeniu się.
Wczoraj nie skarżyłem się na wyjaławianie się obowiązkiem praktykowania, gdy za oknem przewalały się tabuny roześmianych studentów, jak to było w hotelu WSHE pod koniec dekady 1990 .
Wczoraj nie grzał mnie grecki kamień falochronu , nie orzeźwiała piana z rozbijających się o kamienie fal . Powietrze było stojące, a temperatura za oknem bliska zeru.
To nie była praktyka jak w kawalerce na Dąbrowskiego, u Andrzeja na 4 piętrze, kiedy lekceważyłem gołębie kołujące pod kluczami dalekodystansowych gęsi. Gdzieś w połowie dekady 2000-2010. Wczoraj nawet nie spojrzałem w okno.
To nie była praktyka w Edynburgu z ostatniego sierpnia, gdzie Magda wychodziła j na jej czas z pokoju, a ja się odbudowywałem praktyką.
Coś mnie zainteresowało we wczorajszej praktyce, ale chyba dominowało hamowanie aktywności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz