sobota, 9 sierpnia 2014

DZIEŃ SZÓSTY


Piszę te słowa  trzy tygodnie po rejsie.   Dziś Iza jest po wycieczce do Wenecji, Gosia  pakuje  płetwy na rejs s/y  Borhardtem. Krystyna ratowała mienie przed powodzią, ja poddaję się energiom Prywatnego Domu Pracy Twórczej w rodzinnym Świdrze. Siostry Williams? Piotr, Andrzej….. z cała pewnością są w innych miejscach Ziemi  niż pokład s/y Floggera. Doświadczenia  z rejsu  mieszają się nam z doświadczeniami aktualnymi.  To se ne vrati.


Czasami  „wybija „ mi  na powierzchnię poczucie pędu „masy  żaglowej” z  nas i Floggera. Jest Power! Jest czad!  Odtworzenie rejsu  przywraca mi świeżość percepcji, ekscytację  tym co się dzieje.
 W kontekście lądowego tempa przeżywania , ilości  lądowych wrażeń  -  rejs był od początku do końca „mocną jazdą bez trzymanki”.
                    
  Z biegłością wygi smartofonowego, płynnie wyjmującego aparat, otwierającego klapkę, przeciągającego palcem po ekranie – oddaliśmy cumy, wybraliśmy kotwicę i jechaliśmy już równo na punkt. Bay, bay Poros. 
                      
                                    
Piotr rozdzielał po ludziach, po równo, swój dobry nastrój.
Poranek miał coś z dnia ślubu dojrzałej młodej panny .  
                                          
Poterkotaliśmy co nieco i o 10.48, po dwu „zarzuceniach”. staliśmy 12 m od wysepki Dorousa.
Gosia myknęła  igrać z fauną podwodną. 
                             
Mery i Gabi cieszyły się jak  dzieci w wodzie. Krystyna  wzięła w posiadanie wyspę; przykryła ją całym ciałem. Piotr po gospodarsku jako lew morski łypał okiem  znad wody, posapując znacząco. 
                             
                                    


 Andrzej troskliwie ale jednak, wypchnął pisklę (kaczuszkę?) w lazur  wody podbity białymi skałami. 
                                 
                                        
                             
                            
                                  
 Ja przez chwilę odtwarzałem   z dzieciństwa skoki  „na bombę”.
Powietrze świeciło, białe skały grzały słonecznym ciepłem,  woda promieniowała migotliwie.
I w drogę……  Nikt   nawet słowem się nie zająknął – jak daleko???……zanurzyliśmy się  w dzień, w trwanie  chwili, w płynięcie.
 Andrzej zajął stanowisko medytacyjne na dziobie. Oparty o ponton , patrzył przed siebie…….. Wyglądał jakby był odwieczną częścią tego krajobrazu.
Jacht trwał, świat trwał,  my pogodzeni z trwaniem…..
 Andrzej był w tym ! Wow !!!!!!  Rejs pięknie zaowocował!
http://www.joga-joga.pl/pl157/teksty781/joga_na_rejsie_jachtem_morskim_dwuglos_malgorzata
   Nieśpieszne rozhowory kokpitowe , bujających się  na falach, Grecja jako taka, utrzymywały średni poziom hormonów szczęścia …
 Aż tu nagle Iza postawiła nogę na  siedzeniu !!!! ????
 Milczenie ciżby majtków zjeżdżało do poziomu poniżej niskiego.
Iza stanęła na obu nogach, na siedzeniu !!!!!!!!!!!!!!
Nabożna cisza powoli wzbogacała się o zdziwienie….. niebotyczne!
 Iza usiadła na   nadbudówce !!!!!!!!!!!!!
OOOOOOOOOOOOOOOOO !!!!!! ---- westchnienie poszło po niepoliczalnych tłumach
 I tak trwaliśmy zahipnotyzowani plecami Izy, wtopionymi w błękitne niebo, wysoko nad nami  . Biały kabelek smartofona z prawego ucha nie  pomniejszał  podniosłości  sakralnej chwili…
Piotr, w zamyśleniu, raczej do siebie niż do nas wyszeptał: „ Właściwie to kocham rap grecki…..”
- To Grecy rapują ? chciałbym to usłyszeć ….nie mogłem przestać się dziwić.
http://www.youtube.com/watch?v=lnB75up4h50
Istymia zaoczona!
                         
                Nie  przypomniałem sobie z mapy planu wejścia do kanału. Pamietałem   wrażenia z poprzedniego   postoju w nim. Wtedy na pustym placu, wygwizdowie, gadaliwy Grek sprzedawał z wiadra osmiornice, kalmary.  Tym razem  rozpoznawałem  co gdzie jest,  zbliżajac się powoli do  nabrzeża.  Zdziwiłem się jak Flogger  wrażliwie reaguje na słaby zefirek.  Dobiłem za drugim podejsciem.
                          Piotr uiszczał, ja zakałdałem springi, odkręciłem wlew do zbiornika paliwa, Gosia patrzyła  za cysterenką na  licznik. Andrzej z potomstwem wyparowali.  Dziewczyny penetrowały zakamary. Żar przyduszał. Płaszczyzna jasnoszarego nabrzeża pałała światłem pustyni.                             
Otworzyli!  Zrobiło się zamieszanie wsród  jednostek najróżniejszej maści. Wyplywajacych, wpływajacych.  Jechałem  na twardziela.  Drobiazg śmigał na boki.                         
                                         
                Kanał 12.  Max 6 knotów. Precyzyjnie po prostej.  Załoga podziwia.
 Jedni przeżywają imponujące dzieło minionych pokoleń, inni wykorzystują je jako  niezłe tło do lansowania wdzięków swych.
Pamiętam  gołębie  gnieżdżące się  nad lustrem wody, trzepoczące skrzydłami. W  tym sztucznym  kanionie  wieją jego wiatry. Ptaki w nich się  odnajdują….     Grube konopne liny zwisające od powierzchni ziemi. Otwory wnęk i korytarzy?   Foliówka , która może się wkręcić w śrubę.
http://www.sportwizja.pl/film/17824/peter-besenyei-przelecial-przez-kanal-koryncki-/
Piotr ostrzegał przed nią  jacht za nami. Motorówka służbowa na końcu konwoju.                    
                                   
              . Uf!  Narodziny!  Wyszliśmy ze ścian kanału na „szeroki przestwór oceanu”, czyli  przez  awanport  kameralnej  duńskiej osady na patelnię przed wielkomiejskimi brzegami.  
                               
                                 
                .Imho, potężne  góry po prawej spokojnie demonstrują swą potęgę, dają   wielki obraz smakowitego malarskiego mięcha.
                        

                                 

                     
         Dyr, dyr, lekko w lewo i dymamy( nie obrażając uszu pań) prosto w punkt. Takio.
 Jak staniemy?  -  pyta Piotr z  odbijaczami w ręku. A ja znów nieprzygotowany.
- gdy wjedziemy zorientuję się i powiem gdzie dać odbijacze – ja.
Ależ wielki basen, jakie puchy!!!!    
 Odbijacze na lewą burtę !  Wędkarze,  tata z synem , rodzinka z paniami wędkarkami. Udało się przywrzeć do brzegu między dwoma stanowiskami  wędkarskimi.
 Grecka pustka szerokiego falochronu trąciła z lekka zapomnieniem przez……Kogo?. Nawet przez ducha późnego  słonecznego popołudnia na końcu świata?
Grupa Andrzej, dziecię, jak zwykle anihilowała się.  Piotr nie zdążył dokończyć ostrzeżenia: tu nic nie ma…..  a ich już nie było. To dezercja, czy błyskawiczna akcja wywiadowcza?
Siostry Wiliams (mikro)  jednak udały się na łowy.
                              
Chciałeś potrenować  cumowanie rufą?- Piotr.
Wow! – zareagowałem z wdzięcznością. Kupiony- zatopiony.
 Testowałem orientowanie się na  punkt przed dziobem,  jadąc do tyłu.  To się nie sprawdziło .
Dyskusja: -Nie zawsze  jest taki dobry punkt.
 - W tej wersji  są momenty  utraty  świadomości  całości otoczenia i jachtu. To momenty odwracania głowy.   Odwracając kilka razy głowę,  części ciała,  robię niekontrolowane ruchy kołem sterowym .
 I marnuję czas , paliwo, reputację.    
Gosia i Krystyna  koiły moje nerwy   siedząc ciężko na wielkich pachołkach, zatopione w rozmowie, niczym archetypowe kobiety rybaków oczekujące   na swoich mężów i ojców wracających z połowem , z morza……
 Odbierały cumy. Piotr udzielał korekt po manewrze.
https://www.youtube.com/watch?v=5BdGU6b1C-U

             
Zmierzch wszystko co żywe wgniatał coraz mocniej w Matkę Ziemię. Mery umościła sobie łóżeczko na asfalcie  pod burtą.                                                
                      
 Zwiadowcy wrócili:  zero atrakcji-odmeldowali.
Polatałem na bosaka po chropowatościach  zakładając cumy i springi
( nie stringi)
                        
                Wędkarze się zbierali.  Przechodnie  przyśpieszali  do  nocnego festynu.  Bujne dziewczyny skandynawskie tańczyły na jachcie przed nami,  pod basowe disco. I we mnie energie nabrzmiały; powolutku odszedłem dziobem i w rurę! 3000 obr./min” ! Dziób poszedł w górę.   Machały nam  rękami. Była synchronia! Odbijaczowi  zsunęli się  na rufę , wrzucając w locie  odbijacze do  bakist.
Hola,  hola!  - zawołał Piotr. Ustatkowałem się.  
                            
 Wachty po dwie godziny! Zarządził Piotr.  Światła miasta po lewej ciągnęły się kilometrami. W ciemnościach nocy ciągle mi się zdawało że płynę rzeką. Falki chlupotały dokładnie jak opisywał Mark Twain. Nawet  mocny smak cukierków anyżkowych nie weryfikował złudzenia.   
       Krystyna westchnęła :piękna jest Missisipi nocą…. I te  meteory….. Płynęliśmy w  wacie parnego powietrza, w ciemnym niebie i  w wodach Zatoki Korynckiej. Ja  jacht, Natura……
Kolego! - szturgnąłem  śpiącego Piotra,   pięć minut ,  czterdzieści trzy sekundy po godzinie zmiany wachty. Wyskoczył jak oparzony z otchłani innych wymiarów rzeczywistości- jaką mamy sytuację ? - rzucił , chyba  zanim pomyślał……..


























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz