piątek, 1 sierpnia 2014

AVLEMANOS MONEMVASIA



31 07 2014   14 50

Falki chlupotały przyjaźnie o burtę niczym kotki trącające noskami  na dzień dobry.
 (Małgosia, przeżyjesz  tę metaforę?)
 Kadłub  prawie nieruchomy ,   poranna bryza,  kameralność porciku, paryskie bagietki przyniesione przez Piotra,  zastawiony śniadaniowo stół w kokpicie,  energia Krystyny wracającej z kąpieli z nieodległego kąpieliska autochtonów,  poranne słońce – mówiły: jesteście dziećmi szczęścia; kochamy was.



 - kąpiemy się –zawołały dziewczyny.
 Piotr wyjrzał za burtę- może nie tu- powiedział-wyjedziemy kawałek.
 Gdzie stanie  jacht wpływający do zatoczki? Norweżka, w typie chudej pyskatej  kadrowej korpo, pokrzykiwała na milczących Norwegów.  Dobili do naszej lewej burty. I za chwile my odeszliśmy od nich .
Winda kotwiczna terkotała żwawo, metalicznie i coraz ciężej….  Jej dźwięki pogłębiały się wydłużały, z mozołem  przeciążonej pogłębiarki, rzęziła w końcu.
 Podnosiła łańcuch -
 ze stutysięcznika chyba.   Z s/y „ Stefana Batorego” ? Jak tu wpłynął?
 Piotr bosakiem  sprowadził cumę  po jego jednej stronie, zręcznie nawinął koniec cumy na bosak po drugiej jego stronie i wyciągnął. Podwiesiliśmy monstrum. Po pierwszej próbie, dłużej spuszczałem danfortha; kotwica odhaczyła się.
 Za pirsem nieco mocniej wiało. Kotwica dół! -  rozkazał w moich myślach  Znaczy Kapitan, Mamert Stankiewicz.  Piotr wolał język migowy.
Kąpiel z rana jak śmietana!  -zawołał  Vincent ( w moich myślach)
Pluskom, żabkom, kraulom nie było końca. Pięknie opisał tę sielską scenę Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”.
 Maria schodziła do wody pionowo, z wyskoku tyłem.  Z kosza rufowego  robiła salta…foka, nie człowiek….




 Wycierania, masowania zbiorowe w mokrym kokpicie… jedziemy.
 Coś się stało w łazience! - alarmował Andrzej.
Ano stało się. Podkreślam, że obowiązkiem sternika jest  nie opuszczanie stanowiska co by się nie działo!  Wypełniłem swój obowiązek do końca.
 Tylny kingston  na Floggerze  ma bajer: elektryczny młynek.  I trzy przyciski: napełnianie, spuszczanie, rozdrabnianie. Użytkownik winien logicznie łączyć te funkcje niezależnie od stanu morza i  siniaków stabilizujących go w przestrzeni kingstonu . Piotr zszedł  i wyszedł. Andrzej deptał mu po piętach.
-Siostro , rękawiczki!-zawołał rzeczowo skipper. Krystyna zakrzątnęła się w swoich torbach narzędziowych i podała  profesjonalne rekawiczki głównemu chirurgowi.
 Wiało nie więcej niż 3  w skali Beauforta, ale   zaczynałem mieć objawy choroby morskiej! Trzymałem kurs! 
 Siła spokoju większa niż u Mazowieckiego; pokerowa twarz Piotra,  budziły mój podziw: Ależ on ma wprawę!
 Potem się okazało ,że to był pierwszy raz ….
Skipper wygłosił odezwę do pasażerów: Patrzcie co robicie!

 Spełniła się obietnica Zorby: już tak nie będzie wiało!
 Można było konwersować. Iza robiła za totem w naszym obozowisku.
Gabrysia , okazało się,  ceniła behawioryzm w psychoterapii  autystów.
Małgosia zrobiła mi wiwisekcję w temacie: dlaczego nie mogę, choć pragnę tego, być nawiedzonym apostołem psychologii Zachodu w dobie globalnego autorytaryzmu?
  Mimo jej głębinowych drążeń udało mi się  utrzymać kurs.
 Na krawędzi kąta martwego, ale jednak , dawało się jechać na żaglach.
 I tak po półtorej godzince , o 18.15 doszliśmy  do   Monemvasio.
Gruby, na motorino, gestem  cezara Nerona nakazał nam stawać rufą do pustego pirsu.
 Nie teges, nie? - spytał Piotr, gdy już staliśmy.
Przytaknąłem- ten teges, zupełnie nie, nie będzie trzymać….
 Pasażerowie z umiarkowanym zapałem tłoczyli się na rufie , depcząc po   knagach, cumach, żeby pstrykać fotki i komentować odkrycia.
 Pomysł racjonalizatorski:  Włączyć do manewru dojścia do brzegu operację  ekscytowania się fotograficznego pasażerów odkrywających Nowy Świat. Trwający do pytania: A kiedy dobijemy?
Skipper się kręci  po basenie, aż pasażerowie dojdą do szczytowania i zechcą usiąść.
 Dobre, nie?
Przecumowaliśmy się  między inne  duże jednostki, lewą burtą. Wąsaty Francuz odebrał naszą cumę. Ciut nas dociskało. Andrzej  zabrał dziecko i poleciał w miasto, ale chyba znów nikt na niego nie czekał. Kupił jednak jakiś bilet.
 Dobry kontrast   łopoczących , furkoczących  podkoszulek, strojów kąpielowych i ręczników na relingu (element dynamiczny) i zapatrzonej w dal Gabrieli ( element statyczny) –  Małgosia rozpracowała moje zdjęcie.
 Dzisiaj zobaczycie  jak jedzą Grecy! -powiedział Grek z wyboru, vel Zorba.
Załogi sąsiadów krzątały się wieczornie. Statek  SAR u (???) górował w milczeniu nad pustawym basenem, gdy całą bandą  dreptaliśmy szerokim szarawym   pirsem, a potem  po czarnym asfalcie  w otoczeniu po grecku nieporządnym.
Przysadzisty kolos wychodzący z morza, raczej  łaskawie konstatował naszą obecność. Szliśmy tamtędy do tawerny pierwszy raz  od tysiąca lat….. Stawiam na to, że  nigdy już nie będziemy tamtędy przechodzić, prawda Joe?
 Tak- odpowiada Joe.

Gładź spokojnego morza  kontrastowała z morzem rozgadanych gości nadbrzeżnych tawern (element dynamiczny). Stoliki wychodzą aż na kamienistą plażę.
Szat, prast! – energiczni kelnerzy  zestawili stoliki. Szast, prast - niczym  włoscy fryzjerzy taśmowo zarzucający fartuchy na  czerstwe łby-  zarzucili papierowe obrusy na stoły.  I słusznie, biorąc pod uwagę ilość tłustych plam  obok mojego talerza, po chwili….
 Bezrefleksyjnie zakładałem, że miłość Piotra do tej starożytnej krainy objawi się  wesołym  brataniem się  z kelnerami w  podchmielonym krzyku i wrzawie .
Tymczasem….. Piotr na szczycie stołu,  na tle monumentu  Monemvasio,   dostojnie acz demokratycznie dopytywał  każdego ,   co wybrał z  kart dań  w języku wydaje się chińskim. Wyjaśniał, doradzał , komponował  wzniosłą muzykę dla  naszych podniebień.
 NAUKI  PIOTRA:- po pierwsze- jedz tam gdzie jedzą  Grecy.
Po drugie- patrz czy to co zamawiasz jest na wagę czy na sztukę!  
 (Sorry, zapomniałem: reszty dekalogu dowiecie się z książki Piotra   wodowanej  na  najbliższych targach „Wiatr i Woda” w Łodzi. )
Piotr, językiem capo di tutti capi, powolnym, o mocy inkaskiego Króla Słońce, wyzwolił  koncentryczny taniec  roju kelnerów. 
Oliwa, chleb , woda, wino, meridas saganaki, horta, sardela skaras, chtapodi skaras, kalmari saganaki, briam , paidakia, stifado gyros plaka, kolokithea tiganites, melitzianes tiganite, revithia keftedos, spanokopatia.
 Jamas! - Kielichy poszły w górę! Nie raz , nie dwa… 
 Talerze krążyły, apetyt rósł w miarę jedzenia, oczy błyszczały , pałaszowaliśmy, aż uszy się trzęsły.
Jamas!
Komórki ciała  rozanielały się dokarmione a na lica spływał  błogostan.
Jamas!
 To jeszcze nic!  Zobaczycie   jak jest w Meganissi -Piotr
Uwaga  księgowego: koszt biesiady greckiej pod dyrygenturą tubylczego mistrza ceremonii był porównywalny  z kosztem   posiłku  innostrannych dyletantów. Przeciętna kasa okrętowa nie została  nadszarpnięta…
Jamas!



 Wędrowaliśmy groblą na morzu  ku piętrzącej się nad czarną wodą  górze.  Z lekka porywisty  antyczny wiatr  mierzwił włosy. Pachniało minionymi wiekami. Reflektory samochodów niczym kiosaku  w sali medytacyjnej  przypominały: baczność!- ekscytujemy się XXI wiekiem!
Uliczki z głazów; pokrętne, ciasne  w górę i w dół, niczym rollercoaster , z zakamarami … W jednym z nich pod  nastolatkowym drzewkiem  niewidoczna prawie że  - para, w miłosnym milczeniu oddychała stojącym rozgrzanym tlenem. Jedyna większa płaska przestrzeń z kocich łbów-  to sakralna przed kamienną stodółką..
I nareszcie! Frozen raw juice mixed!  Tarasik w wykuszu  na parę stolików nad dachami  śródziemnomorskich  domów jakby  z obrazów  Renato Gutussa… Księżyc w pełni autonomicznie lśnił srebrnym blaskiem w swojej rucie .
Nawet Ola L – Miara Wszechrzeczy,  nie znalazłaby tu skazy.








 Spałem na deku  na śródokręciu. Lepiej było na lewym boku , bo reling nie wpijał się w ciało.   Załoga nieco się deklasowała w kokpicie przy Retzinie , ale nic nie słyszałem, nic nie widziałem- spałem .
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz